czwartek, 29 stycznia 2015

i oto przeminął wieczór i poranek... rok 2015;) wtf?

nawet mentalnie nie przestawiłam się na datę, a tu już koniec stycznia.
nowy rok zaczęłam we freworze szkoleń zawodowych, który trwa od października, i od decyzji, żeby nie czekać na niewiadomokiedymajacanastąpić obecność laparoskopu na oddziale dżina, do którego ostatnio chodziłam. czekałam od września 2014, trzymając się konsekwentnie jego obietnicy, że "to na pewno będzie "  i swojego postanowienia, żeby trzymać się 1 lekarza. wszyscy się dziwili dlaczego. trwałam przy swoim, bo sama pracuję w służbie zdrowia i wiem, jak ważne jest zaufanie do lekarza i nie zmienienie go co chwilę. nadejszła w końcu ta chwila, kiedy usłyszałam po raz kolejny w słuchawce, że pamięta i da mi od razu znać.... i stwierdziłam, nie bez irytacji, że ja już czekać nie chcę. zapisałam się do innego:)
inny lekarz. powtarzanie historii od nowa. nowe pomysły. uzupełnienie badań, które się już przeterminowały. zmiana diety. dosłowna dojrzałość do zmiany siebie. a przedtem współczucie dla siebie i miłość. tak mi siebie było żal, ale czuję spokój. żeby zmienić cokolwiek, trzeba zobaczyć co jest aktualnie i się z tym pogodzić.
nowy rok przyniósł mi mniej rozgoryczenia w kwestiach płodnościowych. czasem wydaje mi się, że jestem spokojniejsza. a może zawsze tak było?? przecież ja nigdy do szczególnie przeżywających i emocjonujących się nie należałam... nie darłam szat z powodu niepłodności. tylko zwyczajnie mnie bolało. co z tego, że ten ból czasami palił aż pod skórą. jak sól.